Dziś słów parę o hafcie, do którego powróciłam po dłuższej przerwie .Romans z szydełkiem przeszedł w fazę przewidywalności i rutyny czyli samo życie:)
Haft był i jest od zawsze moją miłością numer jeden, choć budził we mnie skrajne uczucia .
Zachwyt i satysfakcja mieszały się z poczuciem niesmaku nad odtwórczym działaniem lub przechodzeniem na ciemną stronę mocy gdzie już tylko kicz i zgrzytanie zębami.
W rodzinie zdania też są podzielone .Dla jednych to są ochy i achy, dla drugich totalne zatracanie się w bezguściu.
Po latach walk wewnętrznych doznałam pewnego olśnienia w temacie i już bez poczucia winy, a za to z pełną przyjemnością wróciłam do mojej "jogi".
Wyjęłam z szuflady zapomniany zestaw i działam . Zobaczymy czy starczy mi chęci i cierpliwości.
Przezornie zaczęłam od głowy ,żeby utrzymać poziom endorfin na odpowiednim poziomie .
Kiedyś z innym elfem zaczęłam od ręki i - serio - tak mnie to znudziło ,że robótka wylądowała w szufladzie na 5 lat.
Pozdrowienia i trzymajcie się ciepło bo już czuć
jesień , a niektórzy wciąż w trampkach bez skarpetek.
M.