Witajcie,
Nie zwykłam pisać tu o rzeczach poważnych,a nawet jeśli to już taką mam naturę ,że decydując się podjąć temat z kategorii ciężkich zakładam kostium trefnisia. Efekt tego zabiegu bywa opłakany i czasem czytając moje wpisy sama siebie oceniam jak kogoś kto ma się za osobę inteligentną,ale niestety mocno na wyrost.:)
Analizując moją manierę "uśmiechania się nad trumną" dochodzę do wniosku,że to chyba jakaś forma samoobrony przed rzeczywistością ,która bywa tak brutalna,że trudno ją przełknąć bez znieczulenia.
Czasem po prostu trzeba się zaśmiać,to podobno najlepsze lekarstwo na demony.
Czy jednak zawsze wypada ?
Wojtek Smarzowski przyzwyczaił mnie do naturalistycznej szczerości ,która we współczesnym zidiociałym kinie polskim jest czymś wyjątkowym. Rzeczywistość w jego filmach nie jest jakimś polukrowanym tłem dla perturbacji i zawirowań w życiu głównych bohaterów. Powiedziałabym nawet ,że to właśnie tło staję się "bohaterem" pierwszoplanowym.
O czym opowiada jego najnowszy film "Róża",każdy kto interesuje się filmem ,zdążył już pewnie przeczytać. Zwłaszcza,że nie od dziś mówi się o Smarzowskim jak o Mesjaszu polskiej kinematografii. Czy jednak i tym razem przeżyjemy duchowe katharsis,to już sprawa indywidualna...
To co dla mnie cenne i nowe w tym filmie to spojrzenie jakby przez lupę na społeczność mieszkańców Mazur,która po wojnie stała się nagle persona non grata ,na własnej ziemi. To kawałek trudnej historii,na która jak dotąd patrzyliśmy ze zmrużonymi oczami.
Jednak nie brutalna historia życia po wojnie podawana nam bez znieczulenia i jak to u Smarzowskiego metodą "obucha w łeb", jest tu tematem przewodnim.
Ośmielę się napisać ,że "Róża jest filmem o miłości,w sensie ponadczasowym.
I nie mówię tu oczywiście o tym słodkim uczuciu,które zmienia naszą optykę na bardziej "różową".
Mówię o tej miłości,która pozwala nam wytrwać do końca, na przekór rzeczywistości, która nawet nie jest czarno-biała.
O miłości która daje facetowi siłę by być przy kobiecie maksymalnie upodlonej i chorej, a jednocześnie skazanej na ostracyzm przez najbliższe środowisko.
Czy może być uczucie doskonalsze...
Film ma piękne zdjęcia,dotykające nie tylko tego co realne,ale również myśli i przeżyć duchowych głównych bohaterów.A muzyka,mój Boże ,muzyka wychodzi z Tobą z kina i długo nie cichnie.
Całkiem niedawno obejrzałam "W ciemności",abstrahując od fabuły ,bohaterów i miejsca,można by powiedzieć ,że film powinien poruszać podobne struny naszej wrażliwości.
Życzę pani Agnieszce Oscara,zasłużyła tworząc historię bardzo "holiłódzką",a Smarzowskiemu żeby takie zaszyty nigdy nie stały się jego udziałem.
miłej niedzieli