Chyba wszyscy na to czekaliśmy.:)

Cudna pogoda i wreszcie możliwość zrzucenia z siebie kilkunastu warstw odzieży wierzchniej.
Aczkolwiek zrzucać trzeba z "głową",jak ostrzegła mnie pozostająca w czapce :) "doktor" Ewa,bo teraz o przeziębienie najłatwiej.
W złą godzinę chyba, bo dziś na zwolnieniu jestem : D

Tak zwany lans w Jordanku..i torebka made by me w plenerze,że tak nachalnie zaznaczę.


I słynny "Zielnik" pani Gessler,nie mylić z zieleniakiem :)
A na koniec jeszcze piękna czerwona brocha od Kajki,z którą się znowu przy kawce spotkałyśmy.
Niesamowicie to miłe,że to nasze "życie blogowe" na realne tory czasem wkracza.
miłego weekendu